....................................
..........


.......



Jak wierzył św. Franciszek

 

         Problem nawrócenia ściśle związany   jest   z   wiarą człowieka. Wiara nie jest problemem   intelektu,   ale postawy i konkretnych czynów, dotyczy całości ludzkiego życia. Aby wierzyć, aby być chrześcijaninem, aby czuć się w pełni dzieckiem Boga. nie wystarczy przekonanie, że Bóg jest. Przecież każdy, kto posiada zdolność logicznego rozumowania, wie albo przyjmuje istnienie Boga, Absolutu, Pierwszej Przyczyny. Nie chodzi wiec o zwykle przekonanie, o wiedzę czy pewność. Przecież i złe duchy wiedzą, że Bóg jest; co więcej, wiedzą, kim jest sam Jezus, wierzą i drżą - jak mówi Biblia. Ale nie są przecież chrześcijanami! Nie o taką wiarę chodzi: wiedzieć dość o Bogu i robić swoje. To nie jest wiara. Lepiej służyć Panu.

          Spójrzmy na Franciszka. On nie skończył seminarium. Uczę szczał jedynie do szkółki parafialnej przy kościele św. Jerzego. Nauczył się trochę łaciny, trochę rachunków, nauczył się stawiać koślawe litery, pacierza i zalęknionego patrzenia na wielkiego Boga. Cóż więc biedak wiedział o Bogu - prawdziwym, żyjącym, kochającym? Jaka była jego wiara? Chodził do kościoła, tak jak my wszyscy, rzuca! grosze do skarbony, dawał coś żebrakom t żył. Cieszył się życiem: bawił się, ganiał za dziewczynami, tańczył, l nie dawała mu spać myśl o sławie rycerskiej. Gdzież więc była jego wiara? Była - w kościele.

          Aż spotkał Boga. Usłyszał go. Pod Spoleto, gdzie - w drodze na wojnę w Apulii -podczas snu usłyszał glos: "- Franciszku, komu lepiej służyć; panu czy słudze?  Franciszek odpowiedział: "- Panu". "-Dlaczego wiec dla sługi opuszczasz pana i księcia dla poddanego?" Franciszek nie namyślając się wiele, zapytał:"- Co chcesz, Panie, abym czynił?" "- Wracaj do domu. tam zrozumiesz więcej", l co zrobił? Doczekał do rana i wyruszył w powrotną drogę. Oto jak sam pogrzebał własne pragnienia. Koniec z kariera,, rycerską. Dlaczego tak zrobił? Bo usłyszał głos? Owszem. Ale to jeszcze nie to. Zrobił tak, bo uwierzył. Uwierzył, że to nie majak senny, że to żadne złudzenie. Uwierzył, że to był głos Boga, że to był Bóg. Zawrócił, bo uwierzył, że w Asyżu ten sam Bóg miał mu powiedzieć więcej, że w Asyżu miał zrozumieć, czego Bóg chce od niego. Gdyby niewiara, Franciszek nie zawróciłby. Gdyby nie wiara, Franciszek potraktowałby ten sen - wizje jak każdy inny sen, jak każdą inną myśl, których tysiące nawiedzają żywy, młodzieńczy umysł. Zobaczyć Chrystusa w człowieku.

          Ten pierwszy, świadomy, konkretny i zdecydowany akt wiary Franciszka - owoc konsekracji chrztu, dar Bożego Ducha, uwrażliwiający serce i umysł - zaczyna go przemieniać. Franciszek wie już nie tylko, że Bóg jest, ale że jest On żywy, że nawet mówi. Dlatego Franciszek nasłuchuje, otwiera powoli oczy aby usłyszeć i zobaczyć więcej, aby zrozumieć wszystko, co Bóg ma mu do przekazania, i nastał błogosławiony dzień przemienienia, dzień spotkania przy studni Jakuba. Franciszek w oczach trędowatego dostrzegł oczy Jezusa. Dostrzegł, bo uwierzył. Bez wiary trędowaty zawsze pozostaje trędowatym i budzi wstręt. A Franciszek pocałował go. W tym spotkaniu Jezus mocno dotknął przyszłego Biedaczynę  swoją miłością i przemienił jego serce. On sam wspomina ze wzruszeniem o tym wydarzeniu w swoim Testamencie: "- Mnie, bratu Franciszkowi, Pan dał tak rozpocząć życie pokuty; gdy byłem w grzechach, widok trędowatych wydawał mi się bardzo przykry, i Pan sam wprowadził mnie między nich i okazywałem im miłosierdzie, i kiedy odchodziłem od nich, to, co wydawało mi się gorzkie, zmieniło mi się w słodycz duszy i ciała; i potem, nie czekając długo, porzuciłem świat". Wyostrzyć słuch na Boży głos.

           Franciszek uwierzył, że to Jezus, że to Pan dał mu łaskę przejrzenia, łaskę nawrócenia. Uwierzył, że to był Pan, to nie był kaprys, młodzieńcze szaleństwo, zwariowanie, ale działanie Boga, Franciszek uwierzył i nie zawiódł się. Ale nie zawiódł się dlatego, że uwierzył. Bo gdyby nie uwierzył, gdyby nie zawrócił spod Spoleto, nie usłyszałby Jezusa mówiącego do niego z krzyża w Asyżu, w kościółku świętego Damiana. Tu właśnie Jezus odpowiedział mu na pytanie wyrażone wcześniej; "- Co chcesz, Panie, abym czynił?" "- Franciszku, idź, odbuduj mój dom". Franciszkowi nie trzeba było powtarzać. Bez wahania przystąpił do dzielą. Dlaczego? Bo uwierzył. Uwierzył, że ten sam głos, który kilka miesięcy wcześniej usłyszał we śnie, dopowiedział mu teraz to, czego oczekiwał.

         Kiedy podczas Mszy świętej usłyszał fragment Ewangelii mówiący o rozesłaniu apostołów przez Jezusa, wiedział, że były to słowa skierowane do niego, że był to dalszy ciąg dialogu miedzy nim a Jezusem. Dlatego odpowiedział zdecydowanie i na te słowa. Miał już za sobą doświadczenie i życia pustelniczego, i życia u boku mnichów w klasztorze benedyktyńskim. Jednak dopiero co usłyszane słowa stały się nowym, jasnym drogowskazem. I nie tyle były nawet znakiem, co propozycja, czy nakazem Jezusa, którego głos znał już przecież dobrze. Zrozumiał, że ma być nie Janem Chrzcicielem żyjącym na pustyni, nie członkiem pierwszej wspólnoty chrześcijańskiej, ale apostołem modlącym się i głoszącym Ewangelię u boku Jezusa. Zrozumiał, bo uwierzył. To jego wiara sprawiła, że odczytał żywość słów Jezusa skierowanych już nie do apostołów, ale do niego. Oto w kościele był Jezus, żywy Jezus, który otworzył usta i przemówił do Franciszka. Dlatego włożył na siebie ubogi habit - prostą szatę w kształcie krzyża, który chroni przed mocą złych duchów, a przede wszystkim przypomina o zwycięstwie Pana i Zbawiciela i przynosi pokój: "Nie bójcie się; Jam zwyciężył świat" ( por J 16,33).

           Franciszek uwierzył w prawdziwość tego wszystkiego, co słyszał. Wiedział, że nie chodziło o jakieś przypadkowe słowa, ale o słowa samego Boga. Był otwarty i wrażliwy na tchnienie Bożego Ducha. Wierzył. Wierzył i postępował za głosem Boga. Im dalej szedł, tym bardziej utwierdzał się w wierze, a ta potęgująca się w nim wiara otwierała go jeszcze bardziej i uwrażliwiała na każdy nowy powiew Boży.

 

ks. Zbigniew Stokłosa



Autor: Dawid Kamizelich