....................................
..........


.......


Człowiek Ośmiu Błogosławieństw

 

         Dzisiejszy świat, prze­żywający tyle kryzysów i zachwiań potrzebuje wspaniałych przykładów życia w prawdziwym zjednoczeniu z Bogiem. Szczególnie pięknym wzorem, ale i przyjacielem dla młodzieży może być Pier Giorgio Frassati, którego w 1990 r. Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił błogosławionym. Jego postawa i życie, jakie prowadził, burzy utarte, choć mylne wyobrażenie świętego.

          Pier Giorgio urodził się w 1901 r. w Turynie w bogatej i sławnej włoskiej rodzinie. Jego ojciec był właścicielem najpoważniejszego dziennika we Włoszech, a później również senatorem i ambasadorem w Berlinie. Jednak chłopiec otrzymał surowe wychowanie. Najbliższą przyjaciółką i towa­rzyszką stała się jego młodsza siostra Luciana, która była ulubienicą rodziców. Trudności w nauce i niemożność spełnienia pokładanych w synu oczekiwań spowodowały chłodne traktowanie go przez ojca. Rodzice narzucali dzieciom swoją wolę, którą Pier Giorgio zawsze niezmiernie szanował. W jego sercu już w dzieciństwie zakiełkowało pragnienie służenia Bogu w kapłaństwie. Jednakże matka reagowała na taką możliwość bardzo ostro: Wolałabym raczej, żeby Pier Giorgio zrobił dyplom i umarł - powiedziała. Jak się okazało, jej słowa były prorocze. Nie było to jedyne poświęcenie, jakiego zażądali od niego rodzice. Peir Giorgio zrezygnował ze swojej miłości do dziewczyny, której nie zaakceptowała jego matka - nie chciał budować swojego małżeńskiego szczęścia na nieszczęściu innych. Przyjął również zaproponowaną mu przez ojca pracę w dzienniku "La Stampa", choć jego marzeniem było pracować po skończonych studiach wśród robotników, w górnictwie. Nigdy jednak się nie skarżył, tylko Luciana wiedziała, co przeżywał jej brat.

       Młody Frassati wyróżniał się spośród swoich rówieśników wyjątkową siłą fizyczną, którą zawdzięczał uprawianym sportom. Nie zmiernie lubił jazdę konną pływanie, jazdę na rowerze i na nartach. Zdarzało się, że prowadził samochód z wielką brawurą. Największą jego pasją były jednak góry - tam naprawdę odpoczywał, tam chodził, by czuć się bli­żej Boga. Alpy fascynowały go swym pięknem i majestatem. Na najbardziej znanej fotografii Pier Giorgio widnieje na szczycie góry, oparty o czekan, z fajką w ustach. W góry wybierał się wraz ze swoimi przyjaciółmi, ale zawsze tak planował wycieczki, by nie opuścić niedzielnej Mszy św. Od dziecka zresztą bardzo kochał Eucharystię i bywał na niej jak tylko mógł najczęściej. Wśród przyjaciół postrzegany był jako dusza towarzystwa - zawsze ruchliwy, hałaśliwy, wesoły. Zdarzało się, że na ulicy można było usłyszeć j ego mocny baryton, którym fałszując wyśpiewywał różne piosenki. Tak emanowała z niego radość, którą zarażał wszystkich wokół. Jednak na modlitwie zmieniał się całkowicie. Często klęczał długie godziny na nocnej adoracji zupełnie zatopiony w rozmowie z Bogiem. Rozmiłowany w pismach mistyków, Pier Giorgio został tercjarzem dominikańskim. Odznaczał się niezwykłą wrażliwością na piękno - rozmiłowany był w literaturze i sztuce, zwłaszcza włoskiej i niemieckiej. Należał też do bardzo wielu kół, stowarzyszeń oraz partii politycznych. Czynnie angażował się w sprawy społeczne, udzielał się w rozmaitych akcjach. W czasie studiów (studiował górnictwo) uczestniczył w manifestacjach studenckich i robotniczych (skierowanych przeciwko warstwie ludzi bogatych, do której on sam, dzięki rodzinie, należał). Droga mu była sprawa pokoju na świecie ("Pax Romana")i sprzeciwiał się przemocy, choć obronił swoją rodzinę w czasie napadu na faszystowskiej bojówki na ich dom.

         Najbardziej kochali go ludzie biedni, żyjący w nędzy, bo on zawsze spieszył się z pomocą (starał się nie wyjawiać swego nazwiska). Mimo że należał do bogatej rodziny, to nigdy nie miał pieniędzy. Rodzice dawali mu niewielkie kieszonkowe, ponieważ wiedzieli, że i tak zrobi z nich "niewłaściwy" użytek - rozda biednym. Dlatego oszczędzał jeżdżąc pociągiem w najniższej klasie, a po mieście chodził pieszo, przez co ciągle spóźniał się na obiad. Często też pożyczał od znajomych drobne sumy, które sumiennie oddawał. Nieraz zdarzało się, że wracał do domu bez płaszcza albo w pożyczonych kapciach, bo części własnej garderoby oddał tym, którzy nie mieli nic. Pamiętał o zaniedbanych dzieciach, bezrobotny pomagał znaleźć pracę, kobiecie, która urodziwszy dziecko, nie miała w co je ubrać przyniósł całą torbę potrzebnych rzeczy. Poświęcił wolny dzień, by opiekować się chorym leżącym w jakiejś lepiance. Często zdarzało się, że syn ambasadora szedł ulicą, pchając wózek wyładowany paczkami dla biednych. Na pogrzeb biedaka zaniósł całe naręcze kwiatów wyniesionych z domu. Kiedyś zapytano go, czy nie czuje wstrętu przychodząc do biednych, mieszkających w cuchnących i lichych norach - przecież mógłby zlecić rozdawanie paczek komuś innemu. Pier Giorgio: Codziennie Bóg przychodzi do mnie w Komunii Św., a ja odwdzięczam Mu się jak tylko mogę, odwiedzając biednych.

        Jego ostatnie dni upłynęły w ogromnych cierpieniach. Nagłym załamaniem zdrowia zawsze silnego i odpornego młodzieńca nikt się nie przejął. Cała rodzin; pochłonięta była chorobą śmiercią i pogrzebem babci Matka nawet wyraziła żal, że Peir Giorgio choruje w tak nie odpowiedniej chwili. Rozpoznanie choroby nastąpiło zbyt późno (Heine-Medina), a sza lejąca burza uniemożliwił sprowadzenie surowicy z Pa­ryża. Jeszcze na dzień przeć śmiercią pamiętał o swoich podopiecznych - prosił o dostarczenie im zastrzyków, które miał w kieszeni. Zmarł 4 lipca 1925 r. w Turynie. Na wieść o jego śmierci kardynał Gam­ba powiedział do swego sekretarza: Lepiej, żebym to jo był umarł. On tyle dobrego zrobił. Przez dom Frassatich przewinęły się rzesze ludzi chcących pożegnać zmarłego, przychodzili ci, którymi się zajmował. Na pogrzeb przybył z Mediolanu senator Albertini. zacięty wróg senatora Frassatiego, aby przy trumnie Piei Giorgia publicznie przeprosić jego ojca. Powszechnie uwa­żano to za pierwszy cud zmarłego. Kolejnym cudem byłe ocalone małżeństwo jego rodziców, którzy żyli już właściwie w separacji. Dopiero śmierć syna i poznanie całej prawdy o nim zbliżyło ich kii sobie. Nie wiedzieli, że ich syn był święty.

 

redakcja Bożego Siewcy



Autor: Dawid Kamizelich