....................................
..........


.......



List z Syberii



Podnieś rączkę Boże Dziecię,
błogosław Ojczyzny miłą
W dobrych radach, w dobrym bycie,
wspieraj jej siłę swą siłą.


Jakże inaczej śpiewa się polskie kolędy na lej nowej ziemi. Jakże inaczej brzmią słowa w kraju, który bojąc się Boga zakazał do Niego się modlić, o Nim mówić a nawet myśleć. Kiedy spojrzy się na mapę lagrów i obozów. to trzeba by postawić bardzo wiele krzyży w tajgach, bagnach, stepach, kamieniołomach i Bóg wie w ilu jeszcze miejscach. Ta ziemia jest brzemienna krwią męczenników. Może dlatego ich krew pozwala nam - misjonarzom - pracować teraz w Rosji.
 


Moi drodzy Przyjaciele!


Jakże szybko minął miesięczny pobyt w Ojczyźnie. Łudziłem się, że uda mi się z tak wieloma osobami zobaczyć, porozmawiać. Ucieszyć serca. A tu nieubłagany Kairos był sekundantem we wszystkich spotkaniach. Na pocieszenie, już w pociągu, tłumaczyłem sobie: "Tak to jest. jak się ma wielką rodzinę Przyjaciół". Zatem pobyt w Polsce. Z także nieś­miałym jeszcze świadectwem o tym. co doświadczyłem i przeżyłem. Bo co taki trzymiesięczny żółtodziób misyjny może powiedzieć o swej pracy? No, za kilka lat to co innego. A teraz? A teraz "wywołany do tablicy" dzieliłem się pierwszymi krokami. Nawet się dobrze nie rozglądnąłem, a już trzeba było wsiadać do pociągu i wracać do Rosji. Ogromny plecak i słusznych rozmiarów walizka tym razem kryły w sobie cieple rzeczy i mnóstwo potrzebnych drobiazgów (jeśli np. telefon można nazwać drobiazgiem). Ku mojemu wielkiemu priciepnoj wagon relacji Berlin - Nowosybirsk okazał się bardzo czystym i ciepłym miejscem. Zawsze byt do dyspozycji wrzątek a także istniała możliwość zamówienia czegoś w wagonie restauracyjnym. Ja jednak dobrze zaprowiantowany przez mamę i siostrę poprzestałem na własnych wiktuałach. W pociągu przyszło mi spędzie pięć dni, które jakoś tam sobie wypełniłem różnymi zajęciami. Pięć dni to długo. Ale gdybym pracował w Wałdywostoku. musiałbym uzbroić się w cierpliwość na jeszcze kolejne siedem. Brakowało jednak towarzystwa podróży, 7 którym można by było pogadać. Starsza pani powracająca z Niemiec była tak zatrwożona o swoje osiem toreb (właściwie osiem wielkich tobołów), że bała się ze mną rozmawiać. A nóż mógłbym okazać się człowiekiem czyhającym na jej dobra. Nie dziwiłem się jej jednak. Pewnie dzięki tym rzeczom łatwiej jej się będzie żyło przynajmniej przez kilka miesięcy. W końcu dojechałem do Nowosybirska. Tu już czekała na mnie zimowa aura. Ale nie aż taka straszna, jak można sobie wyobrazić. Raptem -10° i śniegu niewiele ponad pół metra. Do Barnaułu (250 km) dostałem się przygodną taksówka, która mnie zawiozła na miejsce za taką sama cenę, jak bym zapłacił za bilet autobuso­wy. A w Barnaule czekał na mnie uśmiechnięty Romek (czyt.: ks. Proboszcz) i kilka niezbyt miłych informacji. Jedna z nich była ta, iż nasza siostra Maria wróciła do Słowacji opiekować się (przynajmniej na jakiś czas) swoją chorą mamą. To zaś oznaczało jedno - nową specjali­zację - kucharza. A o tym mam akurat tyle pojęcia, co o polowaniu na dinozaury. Do czego te misje mnie jeszcze przymusza? Po kilku dniach kwarantanny - jak to powiedział ks. Romciu - trzeba było sie zebrać do objazdu naszej parafii. Zatem rosyjski jeep uzbrojony tym razem w zimowe opony z kolcami, ośnieżone drogi i ciągle balansujący mróz między -10° a -33". Przy takim gwałtownym ukąszeniu zimna nasz samochód po kilku godzinach stania pod domem najzwyczajniej zamarzł. I trzeba było nie lada wysiłków, aby go na nowo uruchomić. Ale kiedy w końcu odtajał, wybrałem się do naszych parafian rozsianych na Ałtaju. Inny jest ten zimowy krajobraz., od tego, który poznałem latem i jesienią. Bezkresne pola. teraz przykrywa biała kołdra śniegu. Na drodze często pojawiały się duże zaspy, które wiatr w oka mgnieniu albo pomnażał, albo całkowicie zabierał z sobą w inne miejsca. Dobrą stroną zimy jest to, że zakrywa wiele dziur i nierów­ności syberyjskich dróg. Ale za to trzeba jechać o wiele uważniej i wolniej. A kiedy wpadnie się w zadymkę śnieżną - tutaj zwany baranem - trzeba zapomnieć o szybkościomierzu i z wielką ostrożnością przemierzyć każdy kilometr. Już mi raz buran napędził wielkiego stracha... Ale to przemilczmy, po co wspominać takie drobiazgi.


ks. Andrzej Obuchowski



Autor: Dawid Kamizelich